Zebrani na wiecu dzisiejszym ojcowie i matki polskich rodzin, oświadczamy, że zniesienie w szkołach naszych języka polskiego, w którym dzieci nasze dotychczas uczyły się zasad wiary i przygotowywały się do sakramentów św., uważamy jako krzywdę religijną i moralną, wyrządzoną nam i naszym dzieciom. Uroczyście oświadczamy, że teraźniejsze udzielanie religii św. w języku niemieckim, nie uznajemy jako wykład religii, tylko jako jeden przedmiot więcej wprowadzony do szkoły ku zgermanizowaniu naszych dzieci. Oświadczamy, że dzieci naszych nie pozwolimy przysposabiać w obcym języku do sakramentów św. i w tym też duchu nasze dzieci wychowywać będziemy. Wobec tego postanowienia upraszamy pokornie naszego ks. Arcypasterza, aby, jeżeli już wszystkie kroki poczynił, i to bezskutecznie, jak się z pism publicznych dowiadujemy, zechciał, o ile uzna za potrzebne, na mocy swej władzy arcybiskupiej oraz wysokiego posłannictwa odebrać nauczycielom, udzielającym religią dzieciom polskim w niemieckim języku, misyą kanoniczną, nakazał zaprowadzić naukę religii po wszystkich kościołach swojej dyecezyi, aby dzieci w ojczystym języku do św. sakramentów przysposobione być mogły.
Miasteczko, Wielkopolska, zabór pruski, 6 stycznia
„Dziennik Poznański” nr 6, 8 stycznia 1901, w zbiorach Biblioteki Narodowej.
Jak wiadomo, z funduszy miejskich kupuje się w tutejszych elementarnych szkołach książki i przybory szkolne dla uczniów biednych rodziców. Rozdawano także między polskie biedne dzieci polskie elementarze, książki do czytania, katechizmy i bibliczki, gdy istniała w nich nauka języka polskiego i polski wykład nauki religii. Teraz, gdy tę naukę zniesiono a polski wykład nauki religii pozostawiono zaledwie na najniższym stopniu, pozostała wielka masa zakupionych z funduszy miejskich polskich elementarzy, książek do czytania, katechizmów i bibliczek bez użytku. Zapytuję, jako podatkujący obywatel miasta, co się ma stać teraz z temi pożytecznemi książkami? Niepodobna przecież, żeby gniły gdzieś na strychach i stały się pokarmem dla myszy.
Może magistrat zechce je darować Towarzystwu „Samopomocy”?
Poznań, 11 stycznia
„Dziennik Poznański” nr 10, 12 stycznia 1901, w zbiorach Biblioteki Narodowej.
Urzędowa „Berliner Corresp.” mówiła niedawno o „polskiem niebezpieczeństwie” i ogłosiła o niem cały szereg artykułów. Owo polskie niebezpieczeństwo, o którem tyle mówią, istnieje mojem zdaniem tylko o tyle, o ile je rząd państwa i prowincyi sam maluje na ścianie. Prawda, w ostatnim czasie nagromadziło się u nas wiele niezadowolenia i rozgoryczenia, ale na uśmierzenie tego potrzeba innych środków, aniżeli te, które się przedsiębierze. Środki to nieszczęśliwe i zgubne. Mamy uroczyste przyrzeczenia królewskie, że narodowość polska ma doznawać obrony; jeżeli ich się jednak nie dotrzymuje, nie można się dziwić, że naród, posiadający 1000-letnią historyą, popada w wzburzenie i rozgoryczenie. Tymczasem co się czyni? Tępi się stare nazwy polskie, przeszkadza się urządzaniu zebrań, zabrania przedstawień amatorskich, usiłuje się polskich wlaścicieli rugować z gleby ojczystej; polskich przedsiębiorców nie dopuszcza się do submisyi na wykonywanie robót publicznych, piędzi ziemi nie wydzierżawia się polakom!
Przed sądem i urzędem nie wolno polakowi posługiwać się językiem ojczystym. [...]
Gorące zanieść musimy skargi na obecny system nauki religii. Hr. Zedlitz i dr. Bosse uważali jeszcze za obowiązek sumienia, żeby ta nauka udzielaną była w języku ojczystym dzieci. Tymczasem po nich przychodzi p. Studt i rozporządza naukę religii w niemieckim, a więc w obcym języku. To się sprzeciwia konstytucyi! Minister wykroczył przeciw 25 artykułowi konstytucyi przez to, że przy zastososwaniu owej zmiany nie pytał wcale o zdanie odnośnych władz kościelnych. Pan minister Studt powinien przybyć raz na jaki nasz więc ludowy. Przekonałby się, jakie rozgoryczenie i oburzenie panuje na jego rozporządzenie. Jeżeli się nie wahał obrazić uczuć ludu w dziedzinie tak delikatnej jak nią jest religijna, to nie trzeba się dziwić, że powstaje „polskie niebezpieczeństwo”.
Berlin, 15 stycznia
„Dziennik Poznański” nr 14, 17 stycznia 1901, w zbiorach Biblioteki Narodowej.
Zrobiliśmy zbyt złe doświadczenie z polakami i polskimi parlamentaryuszami i poznaliśmy się na ich taktyce, żeby polaków przedstawiać ciągle jako niewinnych baranków, jako zaczepionych i uciśnionych. To jednak nie pomyli rządu pruskiego w polityce, jaką wobec nich ma stosować. [...]
Polacy cieszą się całą pełnią tak zwanych praw wolnościowych, a nawet nadużywają tych praw. [...] Polacy liczą się w głębi serca ciągle jeszcze z ewentualnością odbudowania Polski. Nie zaprzeczy temu żaden szczery polak. We wszystkich dziedzinach życia odosobnili się, odłączyli się od niemców, wszędzie pozakładali własne Towarzystwa i starają się usilnie pogłębić jeszcze więcej rozłam między sobą a niemcami.
[...]
Co do środków, które przypadkiem znajdują się w moim etacie, a mianowicie budowy instytutów kulturnych w Poznaniu, to one chyba nie mogą szkodzić Polakom. Czyż mimo waszej polityki odosabniania się wielu z was nie będzie dla własnego dalszego samokształcenia się zwiedzało muzeum i teatru? Że w kasynie budujemy wielką salę dla zebrań, nie może to przecież gniewać Polaków. Doprowadziliście przecież, pożal się Boże, do tego, że Polacy wogóle już nie utrzymują towarzyskich kontaktów z Niemcami. [...]
Co właściwie myślą polacy osiągnąć przez tę politykę? Czy sądzą, że im się kiedyś uda owe dzielnice, które są już na pół niemieckie i leżą parę marszów dziennych oddalone od Berlina, oderwać od państwa pruskiego? To się nie stanie i stać się nie może, dopóty istnieć będą Prusy i Niemcy.
Skarżycie się panowie ciągle, że polaków nie dopuszcza się na urzędy. W prowincyi poznańskiej co prawda, skoro przeciwieństwa tak się zaostrzyły, jest to niemożliwe, gdyż prowadziłoby to do ciągłych zatargów. Cieszylibyśmy się jednak, gdyby polacy zgłaszali się w większej liczbie na urzędników w innych prowincyach pruskich. Bardzo chętnie byśmy ich tam ustanawiali. Miłoby nam było, gdyby jak najwięcej polaków wstępowało do armii jako oficerowie. Oddaję się ciągle jeszcze nadziei, że kulturno-dobroczynne (!) postępowanie rządu pruskiego doprowadzi polaków ostatecznie do przekonania, że się przecież nigdzie tak dobrze nie żyje, jak pod panowaniem Hohenzollernów.
Czegoż właściwie panowie żądacie? Czego chcą polacy? Niejednokrotnie się wyrażali, że zwyciestwo polaków byłoby zupełną klęską niemców [...]. „Jeszcze Polska nie zginęła” powtarzają naiwnie.
Takiej naiwności nie możemy jednak puścić płazem; musimy tak mówiących przekonać, że nadzieja ta jest na zawsze pogrzebaną.
Berlin, 15 stycznia
„Dziennik Poznański” nr 14, 17 stycznia 1901, w zbiorach Biblioteki Narodowej.
Według rozporządzenia, wydanego przed 30 laty, ma być w szkołach elementarnych nauka religii dopóty wykładaną w języku polskim, dopóki to będzie potrzebnem dla zrozumienia wykładu.
W mieście Poznaniu zaprowadzono teraz zmianę w dotychczasowych stosunkach. Wcielono do tego miasta kilka gmin, w których istniał już niemiecki wykład religii na dwóch wyższych stopniach. Rozciągnięto ten system teraz na wszystkie szkoły Poznania. Nie chodzi tu więc o ogólne rozporządzenie na całą prowincyą. Tem bardziej trzeba ubolewać, że twierdzono to na zebraniach ludowych, w których niestety (!) brali także udział duchowni. Odbywały się także i w innych miejscowościach rokowania co do zaprowadzenia niemieckiego wykładu religii (aha!), ale zawsze chodziło tylko o pytanie, czy dzieci takie już zrobiły postępy w języku niemieckim, że nie potrzeba im religii wykładać po polsku (!).
[...]
Zbudowaliśmy sobie w dawniej polskich dzielnicach silny, mieszkalny dom. I my mamy – bo tak chcą polacy – opuścić ten dom, na którego budowę i urządzenie tyle zużyliśmy niemieckich pieniędzy, tyle niemieckiej pracy, niemieckiej pilności, niemieckiej inteligencyi i kultury? Tego nie uczynimy, pozostaniemy w tym domu z całą naszą narodową posiadłością, tego wymaga nasz honor.
Berlin, 15 stycznia
„Dziennik Poznański” nr 14, 17 stycznia 1901, w zbiorach Biblioteki Narodowej.
Obowiązany jestem zwrócić uwagę, że pewne koła polskie usiłują zmusić ludność niemiecką i pocztę, żeby używały polskiej pisowni róznych miejscowości. W pewnem piśmie polskiem podano długi spis takich miejscowości, pomiędzy niemi Wrocławia. (Głosy: Oho! i wesołość.) Uważałem także za stosowne prosić ministra poczt, żeby nie pozwolił ekspedyować kart pocztowych z rewolucyjnemi wspomnieniami (!) z historyi polskiej (!). Tak daleko idzie wielkopolska agitacya!
[...]
My pragniemy szczerze żyć w zgodzie z ludnością polską (!!). Nie wiem doprawdy, jaki interes mielibyśmy w utrzymaniu stanu wojennego. Jeżeli jednak nie doszliśmy jeszcze do pokojowych stosunków, to pochodzi to ztąd, że wobec polaków znajdujemy się w stanie narzuconej nam walki obronnej (!!!) Nie trąbiliśmy ani pobudki wojennej (fanfare) ani też nie zatrąbiliśmy hasła do odwrotu (chamade). Nie potrzebowaliśmy zatrąbić fanfary, ponieważ nie przechodzimy do walki zaczepnej, ani też chamady, ponieważ nie mamy powodusię cofać. Ale musimy bronić niemczyzny wobec niesprawiedliwych napaści (żywe oklaski na prawicy). Jest wprost niesłychanem, co dzisiaj na gruncie konstytucyi pruskiej pozwalają sobie mówić na niemczyznę.
[...]
Głównym zadaniem działalności rządu jest – i to jest tu decydującem – wzmacnianie niemczyzny w dziedzinie kulturnej i ekonomicznej.
[...]
Musimy dalej wzmacniać niemiecki stan chłopski, który niestety bardzo się cofnął liczebnie, musimy utrzymać niemieckie rzemiosło, jeżeli pragniemy zaludnić małe gminy miejskie. Dla Poznania robi rząd, co może. Budowa niemieckiego teatru w Poznaniu jest nadzwyczaj ważnym środkiem dla wzmocnienia niemczyzny.
Berlin, 16 stycznia
„Dziennik Poznański” nr 15, 18 stycznia 1901, w zbiorach Biblioteki Narodowej.
Czyż to nie jest przymus sumienia, gdy się dzieci polskie pozbawia polskiego wykładu nauki religii? W zeszłym roku wysłano do ministra oświaty petycyą, pokrytą podpisami 40,000 matek polskich z Poznańskiego w sprawie prywatnej nauki języka polskiego. I co na to odpowiedział minister? Krótko po tem zniósł polski wykład nauki religii w Poznaniu.
Pan minister finansów wyliczył nam wczoraj, co wszystko państwo pruskie dla nas uczyniło. Ale zkąd wzięło środki na to? Czyż polacy sami najwięcej na to nie łożyli? Cóż zresztą znaczą wszystkie nakłady na cele kulturne, jeżeli wyziębiacie sedca dziecka polskiego przez przyswajanie mu przedmiotów nauki, które mają oddziaływać na jego umysł i duszę, w obcym, niezrozumiałym mu języku. Doświadczenie uczy, że dzieci niemieckiego katechizmu wcale nie rozumieją. Dziecko polskie, tak traktowane, wnet się dowie, co to jest być polakiem i że nie jest niemcem. Jeżeli zaś, nieugruntowane w zasadach wiary skutkiem niemieckiego wykładu nauki religii, popadnie w sidła socyalizmu, to wiadomo, kto za to będzie odpowiedzialnym. Rząd winien co prędzej położyć kres tym niemożliwym stosunkom.
Berlin, 16 stycznia
„Dziennik Poznański” nr 15, 18 stycznia 1901, w zbiorach Biblioteki Narodowej.
Początkiem tygodnia wysłałam przekazem pocztowym pieniądze pod adresem:
Wielebny Ksiądz Proboszcz
Kłos
Poznań (Posen)
Dominikany.
Poczta miejscowa przesyłkę przyjęła, lecz poznańska uświadomiła mnie, że pieniędzy nie mogą doręczyć adresatowi, nie wiedzą bowiem, co to jest „Dominikany” i proszą o adres dokładny.
Odpowiedziałam, że sama nie znam lepszego jak ten adres a „Dominikany”, to wielki kościół katolicki w Poznaniu z probostwem i proboszczem księdzem Kłosem. Od lat kilku pod tym adresem pieniądze wysełam i zawsze do rąk adresata dochodziły.
Dotychczas nie wiem, co poczta uczyni, prawie nie do uwierzenia, aby tę przesyłkę cofnąć do Obry miała. W ogóle takie przetrzymywanie przekazów bez słusznej przyczyny jest wręcz oburzające. Przedewszystkiem zależało mi bardzo, aby pieniądze te doszły spiesznie rąk adresata, czyż nie można poczty pociągnąć do odpowiedzialności? Szanowną Redakcyą proszę uprzejmie o informacyą, czy adres był rzeczywiście niedostateczny? I co dalej z taką pocztą uczynić?
(Skarżyć, jeżeli można udowodnić stratę. Red.)
Wiekopolska, zabór pruski, k. 19 stycznia
„Dziennik Poznański” nr 16, 19 stycznia 1901, w zbiorach Biblioteki Narodowej.
Szanownej Redakcyi pozwalam sobie do obfitego dotychczas żniwa hakatyzmu pocztowego dołączyć jeszcze jeden przykład, którego ja padłem ofiarą i który rzeczywiście tylko obłędem antypolskim wytłomaczyc sobie można. Wysłałem paczkę z adresem; Wielmożny Pan S. Posen – Beckerstrasse 1. Tu już chyba niema nawet żadnego spolszczenia rzekomo niemieckich nazw, a pomimo tego paczkę zwrócono z powodu, że „uverstäudlich, weil in polnischer Sprache”.
Zdaje się, że dotychczas ten zapał antypolski tylko w Poznaniu tak żywym płonie ogniem, i w większych miastach naszego Księstwa, lecz zapewne w bliskim czasie przejdzie na małe miasteczka i wsie, dla tego radziłbym, żeby [...] każdy o ile możności zażądał wydawania sobie przesełek z zapisem Wielmożny, Szanowny etc. K.B.
„Dziennik Poznański” nr 17, 20 stycznia 1901, w zbiorach Biblioteki Narodowej.
Niebywałe utrudnienia, z któremi się spotyka ludność polska, skoro przesyłki pocztowe opatrzone są polskiemi adresami, jest powodem, że zwołujemy wiec niniejszy, żeby zaprotestować przeciwko nowym porządkom i nieporządkom.
Wielokrotnie przy zaprowadzaniu nowych porządków oraz prześladowań języka polskiego spotykał nas niekiedy zarzut, że poniekąd zgadzaliśmy się na nie milcząco, bo ani zażaleń, ani protestów nie wnosiliśmy. Na zarzut taki nie chcemy się nadal narażać. Podnosimy zatem głos nasz stanowczo i wyraźnie. [...]
A nie tylko protestować chcemy, ale i zapowiedzieć solennie, że wszelkich będziemy używali środków prawnych, żeby się oprzeć skutecznie prześladowaniom antipolskim na tem jak i na każdem innem polu.
Zwołujemy więc więc
na 27 stycznia r. b. do Poznania.
Kazimierz Adamski [i in.]
Poznań, 23 stycznia
„Dziennik Poznański” nr 19, 23 stycznia 1901, w zbiorach Biblioteki Narodowej.
My na wiecu powiatowym we Wrześni zebrani polacy, uważamy obecny system nauczania w szkołach za nieodpowiedni i przewrotny, - gdyż dzieci, opuszczające szkoły, nie umieją ani po polsku, ani po niemiecku porządnie czytać i pisać.
Ostatnie rozporządzenia, nakazujace dzieci polskie uczyć religii św. w języku niemieckim, uważamy za największą krzywdę, wyrządzoną nam rodzicom i dzieciom naszym.
Spoglądamy z wielką obawą na moralną przyszłość dzieci naszych, których nauka religii tą metodą udzielana, umocnć nie może w zasadach religii – raczej je odda na pastwę zdziczenia, złych obyczajów i nauk socyalnej demokracyi.
Jako obywatele państwa konstytucyjnego, gwarantującego wszystkim obywatelom równe prawa, czujemy się wysoce upośledzonymi w porównaniu z naszymi współobywatelami niemieckimi, którym li tylko rząd pruski daje sposobność przyswojenia sobie prawd religii według jedynie rozsądnych zasad pedagogicznych, t. j. W języku ojczystym.
Obawiamy się, iż istniejący już stosunek nienawistny między nauczycielami a dziećmi przez naukę religii w języku niemieckim znacznie się wzmoże. Jak bowiem rozsądnie udzielana nauka wywołuje uznanie i szacunek dla nauczycieli, tak dresura języka niemieckiego na temat religii św. wywołać musi u dzieci niechęć i nienawiść dla nauczycieli.
Ostatnie zarządzenia pocztowe są znowu jednym dowodem więcej nie uwzględniania potrzeb i praw, gwarantowanych trzymilionowej ludności polskiej, w większej części zresztą nie władającej językiem niemieckim; są zaprzeczeniem charakteru instytucyi pocztowej jako międzynarodowej, obowiązanej uwzględniać i język polski. - W tych zarządzeniach widzimy wprost wielkie lekceważenie obywateli polskiej narodowości.
Z wszystkich wymienionych racyi i powodów protestujemy jak najenergiczniej
1)przeciw usunięciu i usuwaniu języka polskiego ze szkół elementarnych i wyższych;
2)przeciw zaprowadzeniu wykładu religii w języku niemieckim;
3)przeciw najnowszym rozporządzeniom pocztowym, tyczącym się języka polskiego na adresach, jako też przeciw sposobowi, w jaki się te rozporządzenia wykonuje, t. j. przeciw szykanom pocztowym.
Równocześnie żądamy zniesienia wszystkich pomienionych rozporządzeń, jako uwłaczających prawom ludu polskiego.
Września, Wielkopolska, zabór pruski, 16 maja
„Dziennik Poznański” nr 114, 19 maja 1901, w zbiorach Biblioteki Narodowej.
Września, Wielkopolska, zabór pruski. Protest dzieci przeciwko nauczaniu religii w języku niemieckim
Na jednej z lekcji religii wręczono nam bezpłatnie katechizmy w języku niemieckim. Dzieci niechętnie odbierały te katechizmy, kładąc je zaraz pod ławki. Bronia Śmidowiczówna wzięła katechizm przez fartuszek.
[...]
Dnia 20 V przed lekcją religii rozkazano [Bronisławie] Śmidowiczównie opuścić klasę i udać się do domu, po czym nauczyciel Koralewski zwrócił się do nas z żądaniem zaprzestania oporu, czego jednak stanowczo odmówiliśmy. Wtedy zbliżył się nauczyciel do mnie jako do pierwszej uczennicy w klasie i zapytał: „Dlaczego nie chcesz odpowiadać w języku niemieckim? Przecież jesteś najlepszą uczennicą w klasie”. Następnie Koralewski przedstawił nam i tłumaczył, jaką on poniesie konsekwencję z powodu naszego oporu. Na wszystkie te groźby i prośby mieliśmy jedną odpowiedź: „Jesteśmy Polakami i nie będziemy odpowiadać w języku niemieckim na lekcjach religii”. Słysząc to, Koralewski pienił się ze złości. Zawezwał mnie potem do innej klasy i w obecności rektora szkoły, Fedtke, groźbami chciał nakłonić mnie do uległości. Na energiczne zapytanie, czy będę odpowiadała na lekcjach religii w języku niemieckim, odparłam: „Jestem Polką i nie będę uczyła się religii w języku niemieckim”. Po tej odpowiedzi nauczyciel Koralewski uderzył mnie trzciną wielokrotnie po rękach, co sprawiło mi straszny ból. Wzywano również na osobne rozmowy inne dzieci, które zachowywały się podobnie, jak ja. Gdy jednego z moich kolegów klasowych okropnie katowano, wołał przez zęby: „Jeszcze Polska nie zginęła”.
Września, 20 maja
Wydarzenia wrzesińskie w roku 1901, red. Zdzisław Grot, Poznań 1965.
Września, Wielkopolska, zabór pruski. Protest dzieci przeciwko nauczaniu religii w języku niemieckim
W dniu 20 V 1901 r. do szkoły przyszedł inspektor szkolny, Winter. Oznajmił nam, że kto nie będzie chciał się uczyć religii po niemiecku, otrzyma karę chłosty. Pomimo groźby nikt z nas nie wstał i nie wyraził zgody. Wtedy zebrali się nauczyciele w innej sali szkolnej, a mianowicie Schoelzchen, Koralewski, rektor Fedtke i inspektor Winter. Do tej klasy wołąno każdego z osobna. Po wejściu zadawano pytanie: „Czy będziesz uczył się religii w języku niemieckim?” Jeśli uczeń lub uczennica odpowiedziała nie, to otrzymywała cztery razy trzciną na jedną rękę, tzw. „łapy”. Byłam jedną z pierwszych, którą wezwano. Po otrzymaniu kary chłosty za odpowiedź odmowną poszłam do domu.
Września, 20 maja
Wydarzenia wrzesińskie w roku 1901, red. Zdzisław Grot, Poznań 1965.
U nas oburzenie ogromne z powodu katowań dzieci polskich przy nauce religii w języku niemieckim. Dzieci całemi gromadami opuszczają szkołę z posiniałemi rączkami, zanosząc się od płaczu z bólu, po odebranych razach. Obawiamy się, by nie przyszło do zaburzeń podobnych, jak w ostatnich dniach we Wrześni. Rozsądniejsi obywatele nakłaniają do zachowania spokoju.
„Dziennik Poznański” nr 118, 24 maja 1901, w zbiorach Biblioteki Narodowej.
[...]
1)Ignacy Furmaniak, szewc z Wrześni [...].
2)Franciszek Korzeniewski, robotnik z Wrześni [...].
3)Antoni Korzeniewski, uczeń z Wrześni [...].
4)Rozalia Pawlicka, żona robotnika z Wrześni [...].
5)Aleksander Wiśniewski, terminator szewski z Wrześni [...].
6)Franciszek Szypulski, szewc z Wrześni [...].
7)Stanisława Stachowiak, żona szewca, z Wrześni [...].
8)Jakób Sierakowski, robotnik z Wrześni [...].
9)Helena Jerzykiewicz, niezamężna, z Wrześni [...].
10) Jan Zienkowski (Zientek), szewc z Wrześni [...].
11) Ignacy Balcerkiewicz, szewc z Wrześni [...].
12) Antoni Chojnacki, szewc i brukarz z Wrześni [...].
13) Władysław Dzieciuchowicz, rzeźnik z Sokolnika [...].
14) Nepomucena Piasecka, żona malarza z Wrześni [...].
15) Katarzyna Żołnierkiewicz, żona krawca z Wrześni [...].
16) Jan (Józef) Żołnierkiewicz, krawiec z Wrześni [...].
17) Franciszek Musielak, terminator szewski z Wrześni [...].
18) Walenty Maciejewski, szewc z Wrześni [...].
19) Józef Hähnel, krawiec z Wrześni [...].
20) Ignacy Jagodziński, szewc i handlarz mleka z Wrześni [...].
21) Marcin Eichstaedt, rzeźnik z Wrześni [...].
22) Elżbieta Kantorczyk z Wrześni, żona szewca [...].
23) Jadwiga Jezierska, żona tokarza, z Wrześni [...].
Są oskarżeni, a mianowicie:
A. Oskarżeni Nr. 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13, 14, 15, 16, 17, 18, 19, 20, 22 i 23 – o to:
a) że w dniu 20 maja 1901 r. we Wrześni brali udział w publicznem zbiegowisku, na którem postanowiono za pomocą gwałtów lub gróźb zmusić władzę lub urzędników, mianowicie okręgowego inspektora szkolnego i nauczycieli szkoły ludowej katolickiej w Wrześni, do zaniechania czynności urzędowej – a to na mocy && 114 i 115 rozdz. I kodeksu karnego;
b) że ciż sami brali udział w tłumnem zbiegowisku, na którem przez rzucanie kamieni i uderzenia kijami dopuszczono się czynów gwałtu na rzeczach, w szczególności zaś na budynku szkoły ludowej katolickiej w Wrześni, - a to na mocy & 125 rozdz. I kodeksu karnego;
c)że ciż sami oskarżeni Nr. 14 i 17, gdy zgromadził się tłum ludzi i w celu dokonania czynów gwałtu na osobach i rzeczach wtargnął do zamkniętego budynku, przeznaczonego do użytku publicznego, mianowicie do szkoły ludowej katolickiej w Wrześni, - brali udział w tych zajściach – a to na mocy & 124 kodeksu karnego;
d)że ciż oskarżeni Nr. 1, 2, 3, 4, 5 i 16, a oskarżeni Nr. 3 i 5 prócz tego i w dniu 21 maja 1901 roku, a więc za pomocą dalszego samoistnego czynu przez głośne wołanie, wymysły i okrzyki „hurra!” i „brawo!” a także przez włażenie na parkan szkolny w sposób niewłaściwy, wywołali hałas i zakłócenie porządku i spokoju publicznego – a to na zasadzie & 360 kodeksu karnego.
B. Oskarżeni Nr 10, 11, 12, 13 i 14, że każdy za pomocą samoistnego czynu w dniu 20 mają 1901 roku w Wrześni dopuścił się obrazy, a mianowicie:
a) oskarżony Nr 10 okrzykami: „bijcie łotra!”;
b) oskarżony Nr 11 okrzykami: „bijcie łotra!, „Niech żyje Polska!”;
c)oskarżony Nr 12 okrzykami: „psiakrew, bijcie go, łotra!”;
d)oskarżona Nr 14 okrzykami: „psiakrew, psi dyabeł, pies niemiecki, ty chcesz naszym dzieciom wydrzeć religię, wydrapię ci oczy, zabijcie go na śmierć!”;
e) oskarżony Nr 13 okrzykami: „powieście go na suchej gałęzi” - publicznie wobec tłumu ludzi podżegali do spełnienia czynu przestępnego, którego wszakże nie popełniono, - a to na mocy && 110 i 111 rozdz. II kodeksu karnego.
C.1. Oskarżeni Nr 13, 20, 22 i 23, że dnia 20 i 21 mają 1901 roku w Wrześni, każdy za pomocą dalszego czynu samoistnego, a mianowicie:
a) oskarżony Nr 13 dnia 20 mają 1901 roku znieważył nauczyciela Koralewskiego i Wenzla wyrazami: „psiakrew, powiesimy cię na suchej gałęzi. Nauczycielowi, któryby tak zbił moje dzieci, jabym...”
b) oskarżonyNr 20 dnia 21 mają 1901 roku znieważył nauczyciela Schölzchena, Wenzla i Nowickiego wyrazami: „Idźcie do rzeźni”;
c) oskarżona Nr 22 dnia 20 mają 1901 roku znieważyła wachmistrza miejskiego Knappego wyrazami: „garnek gorącej wody wylałabym wam na głowę”;
d) oskarżona Nr 23 dnia 20 mają 1901 roku wyrazami: „gdybym miała topór, wbiłabym go w ciebie” publicznie znieważyła nauczyciela Koralewskiego.
C.2. Oskarżeni Nr 10, 11, 12 i 14, że za pomocą czynów i zwrotów przytoczonych pod lit. B: a, b, c, d, publicznie znieważyli nauczyciela Koralewskiego, oskarżona zaś Nr 4 [14] prócz tego i okręgowego inspektora szkolnego Dr. Wintera. Ta ostatnia za pomocą jeszcze czterech samoistnych czynów, a mianowicie:
a) w dniu 20 mają 1901 roku w Wrześni wyrazami:
„Ty przeklęty psie, za sto marek chcesz sprzedać dusze naszych dzieci”;
b) w tym samym dniu i miejscu wyrazami:
„Psie, nic nie będzie ci darowane, gdy stąd wyjdziesz!” - znieważyła nauczyciela Koralewskiego;
c) w tym samym dniu i miejscu wyrazami:
„Ty pasibrzuchu, zabiję cię!” - znieważyła nauczyciela Schölzchena;
d) dnia 21 mają 1901 roku tamże wyrazami:
„Idzie ten, który wszystko robi za 300 marek” - publicznie znieważyła nauczyciela Koralewskiego.
[...]
Wyjaśnienie:
W szkole katolickiej ludowej w Wrześni, jak również w innych miejscowościach, wprowadzony został do klas wyższych wykład religii w języku niemieckim. Jako demonstracya przeciwko temu zarządzeniu zwołane zostało w Wrześni zgromadzenie ludowe w dzień Wniebowstąpienia (16 mają 1901 roku).
Pod wpływem mów, wygłoszonych na tem zgromadzeniu, rodzice namówili dzieci, uczęszczające do szkoły, aby nie uczyły się lekcyj, zadawanych z religii, aby nie odpowiadały na pytania, zwracane do nich przez nauczycieli i aby nie przyjmowały książek, napisanych w języku niemieckim.
Niektórzy chłopcy powiadomili świadków Wintera i Koralewskiego, że ks. wikary Laskowski powiedział dzieciom w swoim pokoju podczas ćwiczeń chóru kościelnego, że na niemieckim wykładzie nie powinny ani udzielać odpowiedzi, ani podnosić palców.
W celu pokonania oporu dzieci stosowane były w ciągu kilku tygodni jedynie środki pedagogiczne, później zaś, gdy dzieci nie uczyły się i nie odpowiadały, zastosowano zrazu łagodne, a następnie surowe napomnienie, wreszcie kary szkolne, polegające na zatrzymywaniu po lekcyach i chłoście cielesnej.
Gdy ta ostatnia miała zostać dokonana na pewnej liczbie chłopców i dziewczynek w obecności okręgowego inspektora szkolnego i gdy dzieci w tym celu zostały zatrzymane, zjawiła się przed innymi pani Klimasowa i prosiła grzecznie, żeby jej dziecku darowano karę. Prośbie jej zadośćuczyniono.
Gniezno, 25 czerwca
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, przeł. z niem. Stefan Dziewulski i Jan Kucharzewski, Kraków 1902.
Szanowny Panie! Według sprawozdań dzienników pan, jak również pan prokurator w procesie przeciwko gazecie „Lech” mieliście jakoby powiedzieć, że wprowadzenie wykładu religii w języku niemieckim w szkole początkowej we Wrześni odbyło się za moją zgodą, czy też przyzwoleniem, a mieliście wyciągnąć ten wniosek z „imprimatur”, które zostało udzielone wydaniu katechizmu niemieckiego. Nie mogę wierzyć w autentyczność tego rzekomego twierdzenia panów. Aby jednak położyć tamę dalszym nieporozumieniom mam honor sz. panu oznajmić, co następuje:
1) Wiadomo, że zarząd oświaty przy zaprowadzaniu sposobów nauczania we względzie języka wykładowego religii w szkole nie porozumiewa się z władzą duchowną i nie uzyskuje zgody tejże, co wynika z publicznych wyjaśnień ministra wyznań w sejmie pruskim, iż władze duchowne nie miały ani możności, ani sposobności po temu, by aprobować lub też wzbraniać zaprowadzenia języka niemieckiego przy wykładzie religii w szkole wrzesińskiej.
2) Każdy katolik, posiadający elementarne wiadomości z religii, powinien wiedzieć, że „imprimatur” władzy duchownej w książce nie oznacza nic innego, jak tylko to, iż w niej nie znajduje się nic, co sprzeciwiałoby się wierze, lub dobrym obyczajom. Zatem „imprimatur” na katechizmie polskim, przeznaczonym dla dzieci, dla których językiem rodzinnym jest język niemiecki, nie daje bynajniej podstawy do wniosków, iż zawiera się w niem przyzwolenie lub aprobata do używania obydwóch katechizmów wbrew ich przeznaczeniu kościelnemu i wymaganiom Kościoła.
Byłoby zatem dla mnie bardzo pożądane, gdyby mi pan udzielił autentycznego wyjaśnienia względem twierdzenia pańskiego i pana prokuratora i ewentualnie zechciał sprostować pański pogląd, o którym mowa, wobec nadchodzącego procesu.
Poznań, 12 listopada
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, przeł. z niem. Stefan Dziewulski i Jan Kucharzewski, Kraków 1902.
Gniezno, zabór pruski. Zeznanie oskarżonej o udział w proteście przeciwko chłoście dzieci we Wrześni
Wyszłam z domu około godziny 1½ po południu, nie wiedząc zgoła o tem, że się w szkole coś stało i jedynie tylko po to, żeby zobaczyć, gdzie zostało moje dziecko, które jeszcze nie powróciło ze szkoły. Mieszkam o trzy domy od szkoły. Przed budynkiem szkolnym widzę wielu ludzi. Wtem wychodzi stamtąd córka Janiszewskiego z rękami mocno spuchniętemi i nabiegłemi krwią i głośno płacze. Na moje pytanie, co jej się przytrafiło, odpowiedziała mi, że ją tak obił nauczyciel. Wobec tej straszliwej chłosty odżył w mojem wspomnieniu następujący fakt, który wydarzył się w Wrześni w roku ubiegłym. Po mieście oprowadzano niedźwiedzia, który okładany był kijem przez swego przewodnika. Zobaczył to nauczyciel Koralewski (nauczyciel szkoły katolickiej w Wrześni) i zabronił temu człowiekowi takiego obchodzenia się ze stworzeniem. Gdy człowiek ten nie usłuchał go, Koralewski udał się do biura policyi, wystosował skargę przeciwko niemu i oprowadzający niedźwiedzia został ukarany. Wobec sponiewierania dziecka powiedziałam sobie: więc niedźwiedzia bić nie wolno, ale za to dzieci nasze bić wolno. Serce moje ściskało się z bólu na myśl o naszych katowanych dzieciach, i weszłam na korytarz szkolny. Drzwi były już otworzone przez piekarza Śmidowicza. Udałam się na korytarz i zobaczyłam, że tam stoją nauczyciele [...].
Zawołałam do nauczycieli, mianowicie do Koralewskiego: Po co wy tak bijecie dzieci? Czy cesarz wyraził swe zezwolenie na wykład religii w języku niemieckim? Pokażcie mi jego podpis! Wykład religii jest rzeczą świętą i istnieje nie po to, żeby zań dzieci były katowane. My, matki, jesteśmy odpowiedzialne przed Bogiem za to, iżby nasze dzieci korzystały z dobrego i pożytecznego wykładu religii. Dlaczego tak prześladujecie polską mowę dzieci? Jeśli nie umiecie mówić po polsku, to nie udzielajcie dziecom żadnego wykładu religii, my wcale nie potrzebujemy takiego wykładu, jaki jest obecnie w użyciu. My matki, będziemy same dbały o pożyteczny wykład. Tylko nie katujcie nam naszych dzieci.
Nic nie mamy przeciko temu, żeby nasze dzieci uczyły się w języku niemieckim, ale nie – religii.
Przed katowaniem i przed zbiegowiskiem nic nie wiedziałam o tem, że dzieci w szkole nie chcą się uczyć religii po niemiecku. O wprowadzeniu katechizmu niemieckiego wiedziałam, osobiście jednak nie interesowało mnie to, ponieważ mój starszy syn ukończył już szkołę, a młodsze dotychczas są w tych klasach, w których wykład religii udzielany bywa jeszcze w języku polskim. Ze szkoły udałam się wprost do sąsiedniego sklepu, gdzie kupowałam mydło. Kamieniem w szkołę nie rzucałam; szłam boso i skaleczyłam sobie nogę o kamień, podniosłam ten kamień i rzuciłam go na stronę, co właśnie widział wachmistrz miejski Kozłowicz.
Gniezno, 14–16 listopada
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, przeł. z niem. Stefan Dziewulski i Jan Kucharzewski, Kraków 1902.
Gniezno, zabór pruski. Przesłuchanie oskarżonej o udział w proteście wobec chłosty dzieci we Wrześni
Przewodniczący: Jak wyglądały ręce uczennicy Janiszewskiej?
[Nepomucena] Piasecka: Miały na sobie niebieskie pręgi tak grube, jak kiełbasy. Tak wyglądały również ręce innych dzieci, mianowicie uczennicy Nowaczewskiej.
[...]
Przewodniczący: Czy użyła pani inkryminowanych pani uwłaczających inspektorowi okręgowemu wyrazów?
Piasecka: Nie obrażałam ani inspektora okręgowego, ani rektora (Fedtkego), ponieważ w ogóle ich nie znałam. Wiem, co wtedy mówiłam. Byłam przecież trzeźwą. Zawołałam tylko w korytarzu szkolnym: „Psiakrew! Chcesz dzieci nasze pozbawić religii! Ty łobuzie kaczanowski (Kaczanowo wieś niedaleko Wrześni). Tu nie Kaczanowo, tu nie możesz tak katować naszych dzieci, jak w Kaczanowie”.
Wydarzenia wrzesińskie w roku 1901, red. Zdzisław Grot, Poznań 1965.
Byłem właśnie na podwórzu domu, graniczącego ze szkołą, gdy usłyszałem hałas. Pobiegłem na ulicę i skoczyłem na parkan szkolny. Tu krzyknąłem głośno: O! - i uciekłem stamtąd (wesołość w sali). Potem wprost poszedłem do domu bez czyjegokolwiek wezwania. Dopiero przed bramą mego domu zatrzymał mnie starszy wachmistrz Eichler i zapytał mnie o imię, które mu natychmiast powiedziałem.
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, przeł. z niem. Stefan Dziewulski i Jan Kucharzewski, Kraków 1902.
Gniezno, zabór pruski. Przesłuchanie oskarżonej o udział w proteście wobec chłosty dzieci we Wrześni
Widziałam z okna mego mieszkania, że przez ulicę idą płaczące dzieci. Wyszłam na ulicę i zobaczyłam, że ręce dzieci były do tego stopnia spuchnięte, że musiały one trzymać książki pod pachą. Dzieci gorzko płakały.
Przewodniczący: Po cóż pani pobiegła do szkoły?
Oskarżona Żołnierkiewicz: Z obawy. Mam w szkole syna, który przez 3 lata siedział w jednej klasie. Chłopiec był mało zdolny. Został on tak skatowany przez nauczyciela Nowickiego, że po roku zaczął jąkać się i jąka się dotychczas. [...]
Przewodniczący: Czemuż tam zbiegło się tyle osób?
Oskarżona Żołnierkiewicz: Ponieważ skatowane dzieci tak strasznie płakały.
Gniezno, 14–16 listopada
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, przeł. z niem. Stefan Dziewulski i Jan Kucharzewski, Kraków 1902.
W dniu 20 maja przybyłem do szkoły katolickiej we Wrześni około godziny 10-ej rano i dowiedzałem się tam właśnie od nauczyciela Schölzchena, że dzieci zupełnie stanowczo uchylają się od nauki religii w języku niemieckim i ani nie chcą odpowiadać na stawiane sobie pytania, ani nie chcą powtarzać słów wypowiadanych przez nauczyciela. Sam przekonałem się o tem również. Wówczas zadecydowałem, żeby najbardziej uparte dzieci pozostały w kozie do obiadu. Miały one w kozie nauczyć się pieśni: „Kto się w opiekę odda Panu swemu”. Około godziny 12 powróciłem do szkoły. Te dzieci, które nauczyły się nawet tylko początkowych wyrazów tej pieśni, puściłem do domu. Czternaścioro zaś dzieci, które orzekły, iż nie będą uczyły się religii po niemiecku, postanowiłem ukarać przykładnie. Zarządziłem, ażeby wszystkie dzieci po kolei otrzymały chłostę z ręki nauczyciela Schölzchena. Dzieci otrzymały 4 do 8 uderzeń po siedzeniu i po rękach. Prawo chłosty nie zostało tu przekroczone. Na nauczycieli nie spada z tego powodu żadna odpowiedzialność, ponieważ ja nakazałem chłostę. Przy chłoście był również obecny nauczyciel Koralewski. Niektóre dzieci płakały opuszczając szkołę.
Gniezno, 14–16 listopada
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, przeł. z niem. Stefan Dziewulski i Jan Kucharzewski, Kraków 1902.
Po pewnym czasie powiedzieli mi nauczyciele, że na ulicy robi się głośno. Sam także dostrzegłem wielu ludzi na ulicy, wskutek tego poszedłem z nauczycielami do pokoju od tyłu, aby tam odbywac dalej chłostę. Wtem weszła niejaka pani Klimas do pokoju szkolnego i powiedziała, że nie ścierpi, aby jej dziecko było katowane. Powiedziała także, że wolałaby raczej widzieć dziecko swoje na marach, niż ażeby miało uczyć się religii po niemiecku. Ponieważ widziałem, że jest wzburzona i do tego w stanie błogosławionym, zaniechałem chłosty jej dziecka. Jednocześnie wszedł do szkoły piekarz Śmidowicz, który w podobnej okoliczności już dawniej niejednokrotnie nachodził mnie i nauczycieli. Zwrócił mi uwagę, że katechizmy powinny być tak drukowane, ażeby na jednej stronie znajdował się tekst niemiecki, a na drugiej polski, a wtedy dzieci uczyłyby się chętniej. Prosił także, aby zaniechać dalszej chłosty dzieci, ponieważ na dworze zbiera się wiele ludzi i może dojść do wybuchu. Ponieważ proboszcz Łabędzki dawniej raz przedstawił mi Śmidowicza jako fantastę, więc nie przywiązywałem żadnej wagi do jego przemowy i kazałem mu, by opuścił gmach szkolny, co też niezwłocznie uczynił. Ponieważ na dworze hałas się wzmagał, udałem się po policyę. Ulica była zapełniona ludźmi. Wołali oni coś do mnie, jednak nie lżyli mnie. W biurze policyi był mi dodany urzędnik Kozłowicz, który razem ze mną poszedł do szkoły. Przedtem zaś już prosiłem sekretarza miejskiego, aby przysłał więcej policyantów. W drodze powrotnej do szkoły również nie byłem lżony przez ludność. Gdy powróciłem, radzili mi nauczyciele, aby zaniechać chłosty trojga jeszcze pozostałych dzieci. Najazałem jednak dalszą chłostę, ponieważ uważałem za niekonsekwentne przerywać chłostę ze względu na tłum. Nauczyciele radzili mi dalej, abym udał się na górę i tam się zamknął, co jednak odrzuciłem, ponieważ (z emfazą) urzędnik pruski nie może opuszczać swego stanowiska. Udałem się wtedy do sieni, wtem otworzyły się drzwi i wpadło wielu ludzi, a na czele ich [Nepomucena] Piasecka. Mówiła coś bardzo głośno, czego jednak nie rozumiałem, ponieważ w ogóle nie rozumiem po polsku. Sądzę także, że pomiędzy osobami, które wtargnęły, poznałem Musielaka i Żołnierkiewicza. Kozłowicz wyprowadził Piasecką. Raptem hałas ucichł, gdyż zaczął padać deszcz i zjawili się żandarmi na placu. Starszy wachmistrz Eichler zapytał mnie, jakie rozporządzenie mam do wydania. Powiedziałem, że powinien zapewnić mi bezpieczeństwo. Radził mi, abym oddalił się przez podwórze, czego jednak nie usłuchałem, ponieważ musiałbym wdrapać się na parkan, czego nie uważałem za konieczne. Wskutek tego opuściłem gmach szkolny, poszedłem prze tłum do domu i przez drogę nie byłem znieważony.
Gniezno, 14–16 listopada
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, przeł. z niem. Stefan Dziewulski i Jan Kucharzewski, Kraków 1902.
Adwokat Woliński: Czy wiadomem jest panu, że Koralewski często wyrażał się z pogardą o Polakach i o polskiej modlitwie?
Winter, inspektor szkolny: Nie.
Adwokat Woliński: Jednakowoż we Wrześni było to ogólnie znanem i z tego powodu żywiono niechęć do Koralewskiego.
Adwokat Dr. Dziembowski: Czy ludność Wrześni wiedziała przed d. 20 maja, że w najbliższym czasie ma nastąpić chłosta na wielką skalę.
Winter: Chłosty na wielką skalę wogóle nie odbywają się. Nikt nie może przewidzieć, że mogą nastąpić jakieś zajścia. Kary cielesne w dniu 20 maja nie przekraczały zwykłych granic. Stan rzeczy w szkole katolickiej we Wrześni jest bardzo smutny. Dzieci bardzo kłamią, kary za kradzież, znęcanie się nad zwierzętami, dręczenie starców i współuczni, pijaństwo – są to zjawiska bardzo częste. W pięciu wypadkach zostały dzieci na żądanie rodziców ukarane. Wypadki te wydarzyły się przed dniem 20 maja. Naprzykład dziecko, które na lekcyi religii odpowiedziało po niemiecku, zostało pobite i zelżone przez kolegów. Wyłajano również nauczyciela. Na obchód Sedanu nie chciały dzieci nauczyć się żadnej niemieckiej pieśni. Pewna dziewczyna plunęła dziecku w twarz, ponieważ odpowiedziało po niemiecku na niemieckie pytanie. Przed trzema dniami jeszcze 13 uczniów odmawiało śpiewania pieśni: „Jestem prusakiem” ma tej zasadzie, że są Polakami, a inny chłopiec bardzo ciężko obraził książąt domu królewskiego.
[...]
Adwokat Dr. Dziembowski: Dziękujemy panu za tak sympatyczną charakterystykę wrzesińskich dzieci. Każdy jednak przyzna, że kary podobne stosowane bywają w każdej szkole o tak znacznej liczbie dzieci. Co uważa pan za przyczynę zgromadzenia z dnia 20 maja?
Winter: Niektóre z pobitych dzieci wyszły na ulicę. Musiał ktoś, komu na tem zależało, zwołać ludzi. Co w istocie odbyło się na ulicy, tego nie wiem.
[...]
Adwokat Dr. Dziembowski: [...] Gdzie jest ów kij, którym zadawane były razy? Ta własność skarbowa nie mogła tak przecież zniknąć bez śladu. Dlaczego nie przysłano kija do prokuratury, jest to przecież najwłaściwsze miejsce do przechowywania podobnych dowodów winy? (powszechna wesołość).
Winter: Może ten kij później zużył się.
Adwokat Dr. Dziembowski: Może zużycie to nastąpiło wskutek wielokrotnego stosowania kija w sposób podobny do dnia 20 mają, lub może kij ten już w 20 maja pękł na dwoje wskutek zbyt energicznego użytku.
Winter: Po chłoście 20 maja kij był zupełnie cały! Odpowiadał on w zupełności swemu celowi (wołanie na sali: z pewnością!).
Gniezno, 14–16 listopada
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, przeł. z niem. Stefan Dziewulski i Jan Kucharzewski, Kraków 1902.
Adwokat Woliński: Czy wykład religii w języku niemieckim został zaprowadzony na zarządzenie pańskie, czy też wrzesińskiej radu nauczycielskiej, lub wprost wskutek rozporządzenia rządowego?
Pierwszy prokurator zwraca uwagę inspektora okręgowego na to, iż ten może odmawiać odpowiedzi na zapytanie, dopóki nie otrzyma zezwolenia rządu królewskiego, jako swej władzy.
Winter odmawia odpowiedzi na pytanie (okrzyki w sali: Aha!).
Adwokat Woliński: Czy według pańskiego zdania dzieci z pierwszego i drugiego oddziału są tak mocne w języku niemieckim, że mogą z zupełnem zrozumieniem przedmiotu korzystać z wykładu religii w tym języku?
Winter, inspektor szkolny: Jestem zdania, że dzieci mogą rozumieć najtrudniejsze pojęcia i zasady wiary w języku niemieckim.
Adwokat Woliński: W każdym razie podczas obecnego procesu dzieci nie złożyły dowodów takiej znajomości języka niemieckiego. Lecz jeszcze jedno pytanie: Czy przed dniem 20 maja rodzice nie skarżyli się przed panem często na zbyt silną chłostę ich dzieci i czy nie zwracali się do pana z propozycyą wystosowania do rządu prośby o cofnięcie rozporządzenia, dotyczącego zaprowadzenia wykładu religii w języku niemieckim?
Winter: Otrzymałem tak wiele zażaleń, że nie jestem w stanie pamiętać żadnego z nich. Prośba o usunięcie wykładu religii w języku niemieckim została przez rodziców wystosowana, lecz, jako bezzasadna, odrzucona.
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, przeł. z niem. Stefan Dziewulski i Jan Kucharzewski, Kraków 1902.
Skoro wyszedłem na ulicę, przyjęty zostałem z wielkim hałasem i wymysłami. Cofnąłem się z powrotem do budynku szkolnego. Gdy powracałem do domu o godzinie 4-ej, zawołano z tyłu za mną: „Psiakrew, ty łajdaku!”. Gdy powróciłem do domu, żona moja i dzieci powitały mnie płaczem, myśląc, że jestem zraniony. Późnym wieczorem wrzucił ktoś kawał cegły przez okno do mego pokoju. Obawiałem się o siebie i o swoją rodzinę. Posłąłem o pomoc do żandarma Pfitzermana i przed moim domem postawiona została placówka.
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, przeł. z niem. Stefan Dziewulski i Jan Kucharzewski, Kraków 1902.
Przewodniczący: Coś pan powiedział do Gadzińskiej, żony służącego szkolnego?
[Feliks] Koralewski, nauczyciel: Powiedziałem do jej syna: „Jesteś synem pedela, masz wszystkie książki zadarmo, możesz to stracić, a ojciec twój może stracić miejsce, jeżeli nie będziesz słuchał i uczył się religii”. Potem powiedziałem to samo do Gadzińskiej, która płakała z tego powodu, że jej syn ma teraz uczyć się religii inaczej, niż dotychczas. Przyniosłem niemiecki katechizm i pokazałem jej pieczęć arcybiskupa na dowód, że to jest ta sama religia. Nie dała sobie jednak tego wytłómaczyć, gdyż wciąż powtarzała, że to nie jest to samo, bo to – po niemiecku. Kiedy zwróciłem jej uwagę na to, że papież także po polsku nie rozumie, odpowiedziała na to: „Papież jest nasz!”. Uczniom wyjaśniałem znaczenie „imprimatur” w podobny sposób.
[...]
Adwokat Dr. Dziembowski: Koralewski sądzi, że dzieci tak dobrze władają językiem niemieckim, że mogą z dobrym skutkiem słuchać wykładu religii w tym języku. Jak to jednak z tem pogodzić, ze te dzieci szkolne, które tu występują w charakterze świadków, do niedawna wychowańcy szkoły wrzesińskiej, bardzo mało albo też prawie wcale nie umieją mówić po niemiecku.
Koralewski: (podniesionym i rozdrażnionym głosem). Te dzieci, które ukończyły pierwszą (najwyższą) klasę, umieją wszystkie bardzo dobrze mówić po niemiecku. Jeżeli tu nie chcą przed sądem zeznawać po niemiecku, to jest z ich strony bezczelność i podłość! (Wielkie poruszenie w sali sądowej).
[...]
Adwokat Woliński: Czy pan jako Polak-renegat i jako pedagog rzeczywiście jesteś tego zdania, że polskie dzieci z zupełnem zrozumieniem mogą śledzić wykład religii w języku niemieckim?
Koralewski: Tak jest, gdyż rozumieją one zupełnie dobrze po niemiecku.
[...]
Adwokat Woliński: Czy dzieciom z III i IV klasy, gdzie religia wykładana jest jeszcze po polsku, nie kazałeś pan rano odmawiać modlitwy szkolnej w języku niemieckim?
Koralewski: Tak jest.
Adwokat Woliński: Czyś pan zmusił do tego dzieci wbrew ich woli?
Koralewski (po dłuższym namyśle): Przecież one same to zrobiły.
Adwokat Woliński: No, to widocznie już nie musiało być tak zupełnie dobrowolnie. A kto zarządził to, pan inspektor, czy rektor?
[...]
Koralewski: Zarządził to rektor Foedtke.
Adwokat Woliński: [...] Czyś pan w czasie konferencyi nauczycielskiej w 1900 roku zajął się przygotowaniem dzieci, które zaledwie przez dwa miesiące uczęszczały do szkoły i czyś pan je następnie egzaminował z religii w języku niemieckim?
Koralewski: Tak jest, ale one też dawały wówczas odpowiedzi.
Adwokat Woliński: Czy podczas wykładów innych przedmiotów, naprzykład podczas wykładu języka niemieckiego, dzieciom z klasy III i IV były zadawne do nauki kawałki, należące do wykładu religii, naprzykład z historyi biblijnej?
Koralewski: Tak jest, ale to było stosowane, jako część skłądowa wykładu języka niemieckiego i w tym właśnie celu.
Adwokat Woliński: To przyznanie jest nader cennem, ja jednak poza tem jestem jeszcze tego zdania, że to odbywało się w tym celu, aby następnie podczas rewizyi, odbywanych przez radców szkolnych, można było pokazać rządowi, że dzieci zrobiły takie postępy w języku niemieckim, że obecnie bez dalszych kwestyi mogą korzystać z wykładu religii w języku niemieckim.
Gniezno, 14–16 listopada
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, przeł. z niem. Stefan Dziewulski i Jan Kucharzewski, Kraków 1902.
Już w początku maja badałem dzieci poddane chłoście. Jeden z ojców chciał zwrócić się do rządu i żądał świadectwa. Stwierdziłem stan rzeczy i znalazłem pręgi w postaci sześciu siniaków na siedzeniu. Dnia 20 maja przyszło do mnie 12 do 15 dzieci do zbadania. Z tych wyodrębniłem czworo, którym wydałem świadectwo, iż względem nich prawo chłosty zostało przekroczone. Szczególnie chłopiec Jerszyński miał sześć do ośmiu sinych długości palca pręg na siedzeniu, nabiegłych krwią. Dziecko było fizycznie bardzo wzburzone i drżało jak w febrze. Troje innych dzieci miało mocne pręgi na rękach i na siedzeniu. Ręce były tak napuchnięte , że dzieci nie mogły ich zamknąć, ponieważ sprawiało im to silny ból.
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, przeł. z niem. Stefan Dziewulski i Jan Kucharzewski, Kraków 1902.
Prokurator: Każdy z biegłych powinien wypowiadać bezstronne swe przekonanie. Winien zatem każdy z nich zająć stanowisko zupełnie obiektywne względem przedmiotu obrad. Ponieważ sprawa ta jest zarazem polityczna, to proszę o zapytanie świadka, czy należy on do „partyi polskiej”?
[...]
Adwokat Woliński: Obrona postanowiła, o ile można, najmniej dotykać sfery polityki, lecz wobec metody urzędu oskarżenia będzie zmuszona odstąpić od swego pierwotnego założenia. Przypuszczam, że pan prokurator przy swej bezstronności, na którą już niejednokrotnie kładł nacisk, postawi podobne pytanie inspektorowi okręgowemu i nauczycielom. Zresztą, co właściwie rozumie p. prokurator przez „partyę polską”?
Prokurator: Jako „partyę polską” rozumiem tych, którzy pracują dla utrzymania ducha narodowego i poczucia narodowego, przez pielęgnowanie wspomnień o historycznej przeszłości Polski, a także dla zachowania zwyczajów narodowych, i w ogóle tych, którzy działają dla sprawy polskiej.
Adwokat Woliński: Więc po raz pierwszy dzisiaj nakoniec usłyszałem charakterystykę „partyi polskiej”. Ależ panie prokuratorze, to nie jest żadna partya, to o czem pan mówi, czynią przecież wszyscy Polacy, jako swój obowiązek i swoją powinność, jeśli wogóle chcą jeszcze liczyć cokolwiek na siebie.
Gniezno, 14–16 listopada
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, przeł. z niem. Stefan Dziewulski i Jan Kucharzewski, Kraków 1902.
Nikogo się nie podburza, jeżeli mu się doradza legalną opozycyę przeciwko rozporządzeniom i środkom, uważanym za fałszywe, prawo legalnej, prawnej opozycyi ma każdy obywatel, a my sobie tego prawa bynajmniej nie damy wydrzeć. To samo się odnosi do polityki germanizacyjnej rządu, przeciwko której musimy na każdym kroku walczyć. Jeżeli pobudzaliśmy przeciw tej polictyce germanizacyjnej, to było to naszem słusznem prawem, ponieważ doradzalismy ściśle prawną i legalną opozycyę i wyraziliśmy przekonanie, że rządowi nigdy się nie uda wynarodowienie polskiej ludności i, jako żywo, nigdy się to nie uda.
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, przeł. z niem. Stefan Dziewulski i Jan Kucharzewski, Kraków 1902.
Świadek oskarżenia Schölzchen, nauczyciel w szkole we Wrześni: W sobotę musiały dzieci za nieposłuszeństwo zostać w kozie. W poniedziałek dnia 20 maja znów nie chciały odpowiadać. Te, które w sobotę siedziały w kozie, a w poniedziałek znowuż były nieposłuszne, zaprowadzono do II-giej klasy, tu także nie chciały odpowiadać. Jedne z nich odpowiadały hardo, że wcale religii po niemiecku uczyć się nie będą. Te otrzymały z rozporządzenia inspektora szkolnego po 8 uderzeń po rękach, te, które były mniej harde, po 4, a jeszcze mniej harde po 2, wszystkie podług stopnia hardości.
[...]
Adwokat Woliński: Czy uczeń Kałamański został przez świadka tak silnie uderzony w rękę, że duży palec u ręki został mu przecięty tak, iż skóra była zupełnie zdarta i trzeba było ranę obmywać karbolem?
Schölzchen: Kałamański był bardzo hardy i nie chciał się uczyć. Podczas uderzeń trzciną po siedzeniu musiał się chwycić zapewne za siedzenie i przy tej sposobności został silnie uderzony w rękę z wiadomym skutkiem. [...]
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, przeł. z niem. Stefan Dziewulski i Jan Kucharzewski, Kraków 1902.
Adwokat Woliński: Czy pan także udziela lekcyi religii?
Schölzchen, nauczyciel w szkole we Wrześni: Tak.
Woliński: Czy pan starał się wpłynąć wprost na dzieci, ażeby się uczyły religii po niemiecku? A mianowicie, czy pan w tym kierunku objaśniał dzieci, że to wszystko jedno, w jakim języku się uczą religii?
Schölzchen: Tak, jak im to tłómaczyłem obrazowo, mianowicie tak: z religią to jest tak, jak z mlekiem, wszystko jedno, z jakiego naczynia się pije: ze szklanki, czy z filiżanki, mleko mlekiem zostanie (ogólny śmiech).
Adwokat Woliński: Dalej powiedziałeś pan dzieciom, że np. klerycy w syminaryum uczą się religii w cudzoziemskim języku, mianowicie w łacińskim?
Schölzchen: Tak.
Adwokat Woliński: Czy nie opowiadałeś pan również dzieciom, że papież także nie mówi po polsku, a jednak jest katolikiem.
Schölzchen: I to przyznaję.
Adwokat Woliński: Czy w III i IV klasie, gdzie nauka religii jest udzielana po polsku, dzieci odmawiały modlitwę poranną po niemiecku?
Schölzchen: Tak, na zmianę: raz po polsku, raz po niemiecku.
Gniezno, 14–16 listopada
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, przeł. z niem. Stefan Dziewulski i Jan Kucharzewski, Kraków 1902.
Mój syn przyniósł raz niemiecki katechizm do domu, który później zwrócił nauczycielowi, tak jak i inne dzieci zrobiły. Nauczyciel Koralewski pociągnął mnie do tłómaczenia i zapytał: Dlaczego wasz syn nie chce się uczyć z niemieckiego katechizmu? Przecież i ten jest podpisany przez arcybiskupa; - a ja mu na to odpowiedziałam:
To nie może być, ażeby arcybiskup na to pozwolił, żeby nasze dzieci uczyły się religii po niemiecku [...].
Koralewski mi na to odpowiedział: to przecież wszystko jedno, moja żona Niemka i katoliczka, chodzi do polskiego kościoła i kocha Pana Boga, jak i wy. Ja na to odpowiedziałam, że jednak uważam za niemożebne, ażeby arcybiskup na to pozwolił.
Koralewski poszedł potem do domu, przyniósł niemiecki katechizm i pokazał mi na tymże pieczęć z imieniem arcybiskupa. To mnie tak wzruszyło i boleśnie dotknęło, że zaczęłam płakać. Próbował mnie przekonać, mówiąc, że papież także po polsku nie rozuie i jest katolikiem. Ja mu odpowiedziałam na to, że to nie może być, bo nasze duchowieństwo mówi dobrze po niemiecku, chociaż jest polskie. To papież także pewno rozumie po polsku.
Gniezno, 14–16 listopada
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, przeł. z niem. Stefan Dziewulski i Jan Kucharzewski, Kraków 1902.
Przewodniczący: Dlaczego was serce tak boli, że wasz syn ma się uczyć religii po niemiecku? Czy to nie wszystko jedno?
Gadzińska, żona posługacza szkolnego we Wrześni: O nie, bo dzieci nie rozumieją religii w języku niemieckim, jak się przekonałam na własnych dzieciach.
Religia dla nas, biedaków, jest całą radością, całem naszem szczęściem, naszem bogactwem, naszem wszystkiem, całą naszą nadzieją lepszej przyszłości.
Gdy przedtem uczono religii po polsku, wówczas wiedziałam, czego się moje dzieci uczą, i to było dla mnie najwyższą radoscią, gdy wieczorem mogłam powtarzać ze swemi dziećmi to, co im wykładano w szkole z katechizmu i z historyi biblijnej. [...]
Przewodniczący: Lecz jeżeli dzieci rozumieją po niemiecku?
Gadzińska: Mam syna, który się w szkole dobrze uczył i dobrze język niemiecki posiada, a jednak nie rozumie dobrze sześciu prawd wiary po niemiecku.
To wielka różnica, czy dzieci uczą się religii po polsku, czy po niemiecku. Nawet księdzu, choć jest on człowiekiem wykształconym, trudno jest wykładać religię w języku niemieckim, a cóż dopiero mówić o dziecku!
Gniezno, 14–16 listopada
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, przeł. z niem. Stefan Dziewulski i Jan Kucharzewski, Kraków 1902.
[...] stwierdzam niniejszem z jak najsilnieszym naciskiem, że Kościół katolicki nigdy i nigdzie nie aprobuje udzielania nauki religii w szkołach ludowych w obcym języku; że to się sprzeciwia podstawowym zasadom Kościoła katolickiego; że w szczególności arcybiskup [Florian] Stablewski nie udzielił swego przyzwolenia na wprowadzenie nauki religii dla polskich dzieci w języku niemieckim, że przeciwnie, stosownie do zasad Kościoła katolickiego, potępia on to, i że nie można na zasadzie „imprimatur” wyprowadzać podobnych wniosków.
Gniezno, 14–16 listopada
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, przeł. z niem. Stefan Dziewulski i Jan Kucharzewski, Kraków 1902.
Adwokat Wolińśki: Jak dawno świadek proboszcz jest we Wrześni?
Świadek [proboszcz Łabędzki z Wrześni]: 10 lat.
Adwokat Woliński: A więc musi pan znać doskonale stosunki we Wrześni. Czy panu wiadomo, że przy przygotowaniu do spowiedzi i komunii dzieci z I i II klasy nie umieją odpowiadać z religii na najprostsze pytania?
Świadek: Naturalnie, nauka religii była dla nich trudna, gdy je uczono po polsku; jest ona tem trudniejsza, gdy wykładana jest po niemiecku.
Adwokat Woliński: Czy jest to zasadą Kościoła katolickiego, ażeby naukę religii wykłądano w szkołach ludowych w języku ojczystym?
Śiadek: Ja utrzymuję, że tak, bo nauka religii nie jest rzeczą rozumu, pamięci, lecz serca i duszy. Właściwie stanowczej odpowiedzi na to pytanie może udzielić jedynie władza kościelna.
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, przeł. z niem. Stefan Dziewulski i Jan Kucharzewski, Kraków 1902.
Gdy rozpoczęto w szkole wrzesińskiej dzieciom polskim udzielać wykładu religii katolickiej po niemiecku, natychmiast pomyślałem sobie, że dzieci i rodzice będą dopytywali się, co mają czynić. Doradzać tego nie mogłem, ponieważ nie zgadzało się to ze stanowiskiem i pojęciami kapłana katolickiego, odradzać zaś nie mogłem również, ponieważ nie chciałem zatargu z władzą świecką. Dlatego też, gdy zjawiły się dzieci, prosząc mnie o radę, powiedziałem im: Moje kochane dzieci, proście nauczyciela Koralewskiego, - który wtenczas zastępował rektora – ażeby się wstawił za wami do rządu, żeby przywrócono naukę religii w języku polskim. Gdy obie dziewczynki Dzieciuchowiczówne nie stawiły się na następnej lekcyi śpiewu kościelnego, prowadzonego przezemnie, powiadomiły mnie inne dzieci, że one powiedziały o mnie przed inspektorem i Koralewskim nieprawdę, jakobym im powiedział, że na lekcyi religii mają wcale nie odpowiadać. Nie bardzo się temu dziwiłem, gdyż jest mi wiadomem, że takie małe dzieci z obawy kary często mówią nieprawdę. Gdy dzieci znów do mnie przyszły i pytały mnie, co mają czynić z niemieckimi katechizmami, które im podarowano, powiedziałem, że już im żadnej rady nie dam, skoro mówią nieprawdę przed nauczycielem lub inspektorem.
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, przeł. z niem. Stefan Dziewulski i Jan Kucharzewski, Kraków 1902.
Zasadniczą cechę charakterystyczną obecnego procesu stanowi antagonizm, który istnieje w prowincyi poznańskiej pomiędzy Niemcami a Polakami, i naprężenie, które się rozwija pomiędzy żywiołem niemieckim i polskim i coraz więcej się potęguje przez walkę w prasie, zgromadzenia i inne okoliczności. Ta walka stała się ostatecznie tak żywą, że rząd musiał stanąć po jednej stronie – a to w wyraźnym celu, ażeby bronić niemczyzny, a wypierać polskość. Jednym właśnie z środków obronnych jest udzielanie nauki religii w wyśzych oddziałach szkół ludowych w języku niemieckim; wydano zaś to rozporządzenie ze względu na okoliczność, ze dzieci te uczyły się już po niemiecku innych przedmiotów. Przeciwko tym środkom powstaje najwyższe przeciwdziałanie partyi polskiej, albo, jak mówią obrońcy, Polaków, i ten opór stale się ujawnia na polskich zebraniach, w prasie polskiej, na wszelkiego rodzaju obradach itp.
Jako następstwo tej agitacyi wkrótce powstał gorący opór przeciwko wykładom religii w języku niemieckim wśród ludu polskiego, a także w szkołach. To samo pokazało się w Wrześni. Dzieci nie odpowiadały na pytania, zadawane im po niemiecku i nie podnosiły palca do góry, nawet ostentacyjnie odmówiły przyjęcia podręczników niemieckich do nauki religii, które im miano bezpłatnie rozdać i powiedziały przytem: Jesteśmy Polakami i nie chcemy się uczyć tej niemieckiej religii. Wobec tego oporu rząd postanowił najpierw, ażeby do pewnego czasu religię tylko wykładano, lecz nie zadawano dzieciom pytań. Potem nastąpiły naprzód łagodne, następnie zaś surowe napomnienia, nakoniec zagrożono karami, nareszcie wykonano je, pozostawiając dzieci w kozie i podając je chłoście. Tak stały rzeczy dnia 16 mają r. b. Tego dnia odbył się w Wrześni więc ludowy, na którym notorycznie krytykowano środki, przedsiębrane przez rząd w sprawie nauczania religii po niemiecku i założono przeciwko nim protest.
Wiec miał na celu zachęcenie ludności do oporu przeciwko środkom, przedsiębranym przez rząd – na drodze prawnej, naturalnie, chcianoby pewnie tu dodać. Kto jednak wie, jak często lud nie umie opanować swego usposobienia, jak często w chwili czynu jest skłonny do przekroczenia przepisanych środków i dróg, ten nie wątpi ani na chwilę, że więc z nia 16 i wypadki z dnia 20 maja stoją w związku przyczynowym. Nie ulega też wątpliwości, że to wzburzenie zostało spotęgowane wskutek opowiadań przez dzieci rodzicom tego, co słyszały od nauczyciela Schölzchena, mianowicie, że w poniedziałek, w razie trwania oporu, będą wymierzone kary. Następstwem tego było, że ludzie zgromadzili się w poniedziałek przed szkołą, podług mego przeświadczenia z wyraźnym zamiarem przeszkodzenia zapowiedzianej chłoście.
Gniezno, 19 listopada
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, przeł. z niem. Stefan Dziewulski i Jan Kucharzewski, Kraków 1902.
Byłoby to moim obowiązkiem upraszać wysoki sąd o możliwie surowe ukaranie oskarżonej Piaseckiej, głównie ze względu na to, że wskutek ustawicznego oporu Polaków mamy rozmaite poważne przykrości nietylko w stosunkach służbowych, lecz także w prywatnych. [...] Tok obrad wykazał z surową jaskrawością, nak nizkim stopniu rozwoju ducha stoją wszyscy ci ludzie, i żywię głębokie przekonanie, że właśnie oskarżona Piasecka padła ofiarą pewnych wpływów. Jestem najzupełniej tego pewny, że osoby, wyżej umysłowo rozwinięte mogły podburzyć i podburzyły tych ludzi, a zatem oskarżeni, jako ofiary tego podburzenia, zasługują na najgłębsze współczucie. Dlatego też proszę sąd o jak najłagodniejsze ukaranie oskarżonych. Może wtedy zaświta w ich umysłach myśl, że my, Niemcy, nie jesteśmy jednak tak złymi ludźmi i że mamy serce, nie tylko dla nich, lecz i dla ich dzieci, i może wtedy nawet Piasecka przyzna, że i my, Niemcy, stosujemy słowa Chrystusa: „Czyńcie dobrze tym, którzy was nienawidzą, a módlcie się za znieważających i prześladujących was”.
Gniezno, 19 listopada
Proces szkolny we Wrześni. Sprawozdanie szczegółowe na podstawie źródeł urzędowych, przeł. z niem. Stefan Dziewulski i Jan Kucharzewski, Kraków 1902.
Ludność była tak podrażnioną i podnieconą, że mym zdaniem, najmniejsza iskra mogła wywołać nowy wybuch, a przynajmniej niebezpieczeństwo wybuchu politycznych namiętności. Po knajpach żywo wszędzie proces i wyrok omawiano, donoszono mi, że i po wsiach panowało wzburzenie. Kilku panów niemieckich podsłuchało rozmowę dwóch polskich woźniców, którzy sobie opowiadali, że teraz dwóch królów przyjdzie Polakom na pomoc.
„Dziennik Poznański” nr 94, 24 kwietnia 1902, cyt. za: Wydarzenia wrzesińskie w roku 1901, red. Zdzisław Grot, Poznań 1965.
Nie godzi się pozwolić na to, żeby pruskie względem dzieci naszych okrucieństwo ujść miało bezkarnie. Za znęcanie się nad dziećmi polskimi Prusacy pociągnięci być winni przed sąd opinii publicznej całego świata cywilizowanego. Dokonać tego mogą i powinny matki Polki.
Matki Polki, zawiadamiając matki Francuzki, Angielki, Włoszki, Skandynawki, Hiszpanki, Amerykanki, zwrócić się winny do matek Niemek, włączając w to cesarzową, trzy królowe, wszystkie wielkie księżne i zapytać je: czy one wiedzą, co mężowie, bracia, synowie ich dokazują z dziećmi polskimi? Przypuszczając z ich strony nieświadomość, opowiedzieć im wedle sprawozdań z sądu w Gnieźnie w sprawie wrzesińskiej, o obchodzeniu się z uczniami nauczycieli Niemców; opowiedzieć o rozpaczy matek i ojców wobec katowania dzieci ich, dokonywanego w szkole; opowiedzieć o ukaraniu przez sąd nie zbrodniarzy, lecz rodziców. Zapytać matki Niemki: czyby one zdolne były zachowywać obojętność, gdyby dzieci ich w podobny traktowane były sposób? Poprosić je o wstawienie się za dziećmi u kogo należy.
Wydarzenia wrzesińskie w roku 1901, red. Zdzisław Grot, Poznań 1965.
Bardzo mi przykro, że Szanowny i Drogi Pan zwraca się tylekroć z tak zaszczytnym dla mnie wezwaniem do współpracownictwa w „Chimerze”, a ja nie spieszę z natychmiastowym zadośćuczynieniem Jego żądaniu. Tak jednak nieszczęśliwie składają się wciąż okoliczności – i mogłoby się wydawać, że umyślnie zwlekam. W gruncie rzeczy – najszczerszym moim pragnieniem moim byoby napisać coś takiego, ażeby mogło być umieszczone w niezrównanym piśmie Pańskim.
Od lat blisko pięciu byłem wciąż zajęty zbieraniem materiałów do powieści Popioły. Siedząc w bibliotece, właziłem formalnie w coraz to nowe materiały, w coraz nowe kwestie i byłbym może wcale nie wybrnął z okręgu, którym się opasywałem, gdyby nie choroba zeszłoroczna, która wszystko ucięła od razu. Utwór mój musiałem skończyć pobieżnie, nie tak, jak chciałem. Końcowe ustęoy pisałem po krwotoku, leżąc na wznak, bez możności ruchu. Toteż owe miejsca mają wartość plwociny suchotniczej. Ale mniejsza o nie...
W zimie tego roku, strzepnąwszy z siebie popioły i otrząsnowszy z nich me dziurawy, zacząłęm iść w kraj inny. Napisałem tedy owego Walgierza, ale go do druku jeszcze nie mam gotowego. Mam brulion zaledwie, z którego dopiero zacznę pracę. Nadto – to, co napisałem, jest tak nędzne, że gdy pomyślę, że mam to oczom Pańskim pokazać – opadają mi ręce.
Postanowiłem tedy napisać drugi mniejszy utwór, od dawien dawna obmyślany. Przyślę Szanownemu Panu obadwa. Gdyby jeden z nich choć nadał się do Pisma, byłbym szczęśliwy. Nie będę miał żadnego a żadnego żalu, gdyby mi Pan nawet obadwa odrzucił.
[...]
Każdy numer „Chimery” nie tylko ja, ale liczne tutaj grono wielbicieli Szanownego Pana – witamy z prawdziwym entuzjazmem. Wierzyć się nie chce, że mogłoby nam tego pisma zabraknąć. Toteż ani na chwilę przypuścić tego nie chcemy, żeby miało być zamknięte. Tak źle nie będzie!
Zakopane, ok. 20 czerwca
Stefan Żeromski, Listy 1897-1904, oprac. Zdzisław Jerzy Adamczyk, Pisma zebrane, red. Zbigniew Goliński, Warszawa 2003.
Skończyły się upały, któe tu dochodziły do strasznych rozmiarów. Kurz był taki, że nie było sposobu okna otworzyć. Teraz straszny ruch, Zakopane pełne po brzegi i obrzydliwe ze swym hałasem, wrzawą, krzykami po nocach. Dziwnym zbiegiem pełno tu osób, które w zeszłym roku były w Nałęczowie [...].
Dzieci zajęte są zabawą japońską, która pojutrze odbędzie się i nareszcie skończy. Poczciwy pan Stanisław nie tylko pomalował osobiście „kimona” dla Adasia i Heni, ale dla Adasia kupił materiał i sam własnoręcznie uszył ów japoński szlafrok.
Zakopane, 29 lipca
Stefan Żeromski, Listy 1897-1904, oprac. Zdzisław Jerzy Adamczyk, Pisma zebrane, red. Zbigniew Goliński, Warszawa 2003.
W chwili gdy oczy całego cywilizowanego świata zwracają się z bolesnym zdumieniem na jedną dzielnicę obszernego państwa W. C. Mości, w chwili gdy prasa wszystkich narodów stwierdza i potępia krzywdy wyrządzone dzieciom polskim w Królestwie Pruskim, uprawniony jest głos każdego człowieka i chrześcijanina, a cóż dopiero głos Polaka, który zwraca się do Ciebie w imię sprawiedliwości.
[...]
Obowiązek uszanowania duszy polskiej, ochrony szczęścia tegoż narodu, jego wiary, języka, tradycji i uczuć [...] Wasza Cesarska Mość! - miara w prześladowaniu ciał i dusz jest przebrana!
Bezduszne bowiem i nieludzkie jest takie prawo, które nie bacząc na to, że nawet zwierz każdy musi mieć swe legowisko, zabrania Polakowi wznieść sobie na własnym kawałku ziemi dach nad głową.
Straszne, głęboko niemoralne i nie dające się niczym usprawiedliwić są takie ustawy, na któe odpowiedzią jest płacz tysiąców bezbronnych dzieci.
Szkoła, a w niej nauczyciel, w Królestwie Polskim nie jest przewodnikiem, który dziecko polskie oświeca i prowadzi do Boga, ale jakimś bezlitosnym ogrodnikiem, którego urzędowym obowiązkiem jest zdrową polską latorośl przemocą przerobić, choćby na krzywą i skarlałą płonkę niemiecką. I oto z każdym rokiem więcej w tych szkołach łez, więcej świstu rózeg, więcej męczeństwa.
19 listopada
„Czas” z 24 listopada 1906, cyt. za: Wydarzenia wrzesińskie w roku 1901, red. Zdzisław Grot, Poznań 1965.
Dawniej mieszkali tu Niemcy z Wami i dziś mieszkają, tylko że dawniej rządzili oni, a dziś my rządzimy. Polska jednak nie będzie tworzyć praw wyjątkowych dla nikogo – równe są prawa dla wszystkich. Nie możemy wzorować się na państwie, które czyniło inaczej.
Pójdziemy śladem państw cywilizowanych. W tym kierunku postępować będziemy i mam nadzieję, że Polskę ugruntujemy.
Starogard, ok. 10 września
Wincenty Witos, Przemówienia, oprac. Józef Ryszard Szaflik, Warszawa 2007.